czwartek, 20 grudnia 2018

ŚWIĄTECZNY BLASK

Już za cztery dni Wigilia... Dzień, na który cały rok czekamy, dzień kiedy usiądziemy z bliskimi do wspólnego stołu i podzielimy się opłatkiem, dzień w którym będziemy życzyć sobie tylko tych dobrych rzeczy. Na ten dzień czekałam bardzo długo, gdyż miał być to czas, w którym pierwszy raz od 15 lat usiądę z tatą przy wigilijnym stole... Niestety choroby moich chłopaków pokrzyżowały troszkę plany i zostajemy w domu, mimo to cieszę się, bo i pierwszy raz będziemy mieć na rodzinnej wigilii rodziców mojego małżonka...To będzie dobry czas!

Ten rok należy do bardzo trudnych, życie wyjątkowo nas nie oszczędzało w tych ostatnich kilkunastu miesiącach,  jednak mimo to staramy się widzieć pozytywne strony i tego się trzymamy.
Dopytywałyście mailowo dlaczego na blogu tak długa przerwa, niestety niezależna ode mnie... Już kilka razy brałam się za napisanie posta ale ciężko mi to szło, i w tej chwili też mam problem, żeby sklecić coś sensownego, dlatego tylko złoże Wam życzenia, gdyż do świąt na pewno nie dam rady usiąść już do komputera...

Kochani moi w tym szczególnym czasie chciałam Wam życzyć wszystkiego cudownego. Spędźcie ten czas rodzinnie, najpiękniej jak umiecie i cieszcie się swoją bliskością. Niech każda sekunda spędzona przy rodzinnym stole przepełniona będzie rozmowami i śmiechem najbliższych i niech pamięć o tych, których z nami już nie ma będzie nadal żywa.
Wspaniałych Świąt Bożego Narodzenia










piątek, 16 listopada 2018

ROZŚWIETLONY SALON...

Od początku listopada zaczęłam palić świece, bardzo  lubię ich światło, w warzywniaku kupuję zwykłe świece i rozstawiam w całym mieszkaniu, nie kupuję drogich wyszukanych świeczek w szklanych słoikach, bo wychodzę, z założenia,że jak się chce to można nawet zwykłymi stworzyć klimat:) Ja mam mnóstwo świeczników, i właśnie teraz robię z nich pożytek. Ostatnio będąc na babskich zakupach we Frankfurcie nad Odrą udało mi się upolować cudowne czarne latarnie, były przecenione na nie całe 5 euro. Z dziewczynami wzięłyśmy ostatnie z wystawy i pewnie gdyby jeszcze były, to kolejne bym wzięła ;)
Od kilku lat, co roku przed Bożym Narodzeniem ze wszystkimi siostrami mojego małżonka jeżdżę na zakupy do Niemiec, to już taka nasza mała tradycja. Można tam dostać prawdziwe cuda na wyprzedażach i ceny są bez porównania z naszymi krajowymi. 
Lubię listopad bardzo, zwłaszcza listopadowe poranki...zapalam wtedy świece, zaparzam ulubioną kawę, włączam muzykę i wskakuję pod koc, żeby było mi ciepło podczas haftowania:)
Październik i listopad to dla mnie bardzo pracowite miesiące, w nocy zazwyczaj śpię tylko kilka godzin, czasem nawet 2 dlatego tak lubię umilać sobie poranki:).
Zmykam do haftowania, bo dziś wyjątkowo się obijam a serducha same się nie wyhaftują:)

















Mimo, że post dziś wnętrzarski to musiałam wstawić to zdjęcie,  na pamiątkę....Takie piękne ściezki mamy w naszych cudownych  lasach:)


Cudownego popołudnia dla Was
Pozdrawiam cieplutko!

niedziela, 28 października 2018

PASTA Z DYNI NA JESIENNE SMUTKI;)

Sezon dyniowy trwa u mnie już od początku września, rozsmakowałam się w dyni w zeszłym roku ale wtedy ostrożnie robiłam tylko zupy. W tym roku poszłam o krok dalej i powstała dyniowa pasta do kanapek, i na pewno jeszcze nie raz ją zrobię. Mam jeszcze trochę planów co do tego warzywka, jednak najpierw muszę znaleźć jakieś ciekawe przepisy.
Bazą pod pastę jest ciecierzyca ale wiem, że można tą  pastę zrobić też z samej dyni jednak ja podam dziś przepis na pastę właśnie z ciecierzycą:)
Uwielbiam mój chlebek z tą pastą, do tego plaster pomidora i ...nie ma nic lepszego na jesienne smutki

DYNIOWA PASTA DO CHLEBA
składniki:
0.5 kg dyni hokaido może być też inna ale wg, mnie ta ma najlepszy smak
1 szkl ugotowanej ciecierzycy
2 ząbki czosnku
kilka łyżek oliwy z oliwek
sól
pieprz
czosnek granulowany
pół szkl nasion słonecznika

wykonanie:
dynię kroimy w kostkę, doprawiamy solą, pieprzem, czosnkiem granulowanym i skrapiamy oliwą z oliwek. Wstawiamy do piekarnika i pieczemy do miękkości
ciecierzycę gotujemy do miękkości w osolonej wodzie
słonecznik prażymy na suchej patelni aż nabierze koloru.
Następnie wszystkie składniki ze sobą łączymy, dodajemy 2 ząbki czosnku, doprawiamy jeszcze do smaku i blendujemy na gładką masę.
Dziecinnie proste a jakie smaczne:)
Jeśli pasta wyda się Wam mdła, można dodać troszeczkę ostrej papryki lub czarnuszki, ze wszystkim świetnie smakuje

SMACZNEGO!





Cudownych jesiennych dni, takich ze słońcem i grzybami w lesie Wam życzę
ila:)

poniedziałek, 15 października 2018

ZNOWU JESIEŃ...

Co roku z końcem wakacji zastanawiam się jaka będzie nadchodząca jesień czy złote buki znów będą się skrzyć w słońcu, czy deszcz nie będzie padał i czy będę mogła cieszyć się ostatnimi ciepłymi promieniami słońca w ogródku...  I co, w tym roku pani jesień rozpieszcza nas wyjątkowo, słoneczna pogoda już tak długo się utrzymuje, tylko korzystać! Po wspaniałym ciepłym i dusznym lecie mamy cudowną ciepłą i słoneczną jesień, pełną niesamowitych ognistych barw. Zaprosiłam je też do mojego domku, ciepłe brązy i beże w postaci poduszek, bo tymi najbardziej lubię zmieniać domowy klimat, i pledy już powyciągałam, bo pomimo, że dni jeszcze cieplutkie to coraz dłuższe wieczory już są zdecydowanie chłodniejsze. Wpadające przez okno jesienne światło miękko opada na poduszkach, bardzo lubię wtedy mój salon, nabiera zupełnie innego charakteru...
Ostatnio sama łapię się na tym, że nawet w ciągu jednego dnia  potrafię kilka razy wymienić poduszki  na kanapie czy coś poprzestawiać... Mam nadzieję, że to jeszcze nie choroba ;)
Brązowa poducha z warkoczem to przerobiony ostatnio sweter, lubię takie przemianki, na nowo mogę się nim cieszyć a tak leżałby na dnie szafy. Mam w planach jeszcze kilka koszulkowych przeróbek na ten sezon, głównie do Filipa pokoju, może się uda, jak czas na to pozwoli.




Cudowną poduchę w warkocze udało mi się kupić w lumpku, dwie sztuki na mnie czekały:)


Obok tej kapustki też  nie mogłam przejść obojętnie:)


O każdej porze roku staram się wprowadzać do wnętrza delikatne kolorystyczne zmiany zazwyczaj z pomocą rzeczy, które już w domu mam, nie kupuję nowych chyba, że naprawdę coś skradnie moje serducho. Jesienią na pierwszy plan idą kolory ciepłe...beże, kremy różne odcienie brązu, zimą szarości i też troszkę zieleni, wiosną sprane niebieskości,  błękity. Latem zazwyczaj stawiam na len i żywe polne kwiaty, one robią cały klimat.


A tu przykład z jednego dnia, jak może zmienić się światło i klimat w domu za sprawą kilku zaledwie dodatków. Uwielbiam to właśnie w moim domku, jest taki troszkę czarodziejski :))


W Filipa pokoju też kolorystyczna zmiana, nie wiem czy tylko jesienna czy na dłużej, zobaczymy jak narazie odpowiada i jemu i mi:)




Cudownego początku tygodnia Wam życzę i słoneczka, oby jak najdłużej cieszyło
was swoją obecnością
ila:)

środa, 3 października 2018

ODŚWIEŻONA PRACOWNIA

Z zamiarem przemalowania szafy nosiłam się od wakacji jednak temperatury mi tego nie ułatwiały i musiałam odpuścić. Jak tylko słoneczko przestało smażyć wzięłam się za pracę, pod pędzel poszła nie tylko szafa ale też wieszaki, teraz jest spójnie. Poprzednio szafa była turkusowa, we wcześniejszych postach możecie sobie zobaczyć, w ogóle to w pracowni panowały pastele ale potrzebowałam już tego kolorystycznego wyciszenia.  Półkę musiałam troszkę podnieść aby zrobiło się bardziej przestronnie, dodatkowo doszła mi mała komódka z szufladami bo już się nie mieszczę z tasiemkami i innymi rzeczami. 
Po drobnym liftingu na nowo z przyjemnością usiadłam do maszyny, muszę uszyć sobie zaległe poduszki jesienne bo już najwyższy czas zaprosić panią jesień do domu.


Nie wiem jak długo będę mogła jeszcze cieszyć się pracownią bo dziecię mi dorasta i niestety nie o wszystkich godzinach mogę sobie tak po prostu szyć, teraz ja muszę się dostosowywać do warunków:)






Projekty i materiały nie mieszczą mi się już w szafie, więc dodatkowo zaadoptowałam komodę i worek na nie teraz w końcu mam wszystko pod ręką i na miejscu tak jak zawsze marzyłam:)


Cudownej środy Wam życzę pozdrawiam ila:)

piątek, 28 września 2018

SMAKI LATA...

Pogoda tego lata dopisała, przez co owoce były wyjątkowo słodkie. Musiałam to wykorzystać, nie było dnia, żebym nie robiła przetworów, codziennie w garnku coś pyrkało. Paweł zabrał mnie na śliwki, najsłodsze jakie kiedykolwiek jadłam, zrobiłam z nimi prostą tartę aż w całym domu pachniało jeszcze długo po jej skonsumowaniu. 
Kocham lato, nie za temperatury, bo tych szczerze nie lubię ale za smaki, zapachy i to, że wspólnie o 5 rano w ogrodzie możemy pić kawę!
I za to też, że przez całe dwa długie miesiące bez skrępowania możemy cieszyć się swoim towarzystwem:)
Przerobiłam w tym roku chyba wszystkie z dziko rosnących owoców... dwa rodzaje mirabelek, jeżyny {nieziemsko pachnące}, borówki, maliny, węgierki i jabłka, na początku papierówki a dziś jeszcze szare renety, malinówki, kosztele i kilka innych odmian, których nazw nie znam a mamy ich całe mnóstwo.

Śliwki jeszcze na drzewach są, w sklepach też można je dostać więc podaję przepis na tartę, może zechcecie na weekend upiec:)
KRUCHE CIASTO Z WĘGIERKAMI
250 gr. mąki pszennej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
125 gr, zimnego masła
1 jajko
100 gr. cukru pudru
szczypta soli
500 gr węgierek bez pestek lub innych owoców
Wszystkie składniki zagnieść i schłodzić w lodówce 40 do 60 min
Wykonanie
schłodzonym ciastem wyłożyć formę do pieczenia, następnie na ciasto wyłożyć owoce. Piec 45 min w temp 190 st.
Smacznego:)


















Dziękuję, że zaglądacie i komentujecie:)
Pozdrawiam cieplutko ila:)

niedziela, 16 września 2018

WRÓCIŁAM:)

W całej mojej historii blogowania nie miałam jeszcze tak długiej przerwy, niestety nie planowałam jej aż tak długiej, a kilka niezależnych ode mnie spraw na nią się nałożyło... Głównie zdrowie, kilka pogrzebów w rodzinie i nie tylko, niesprawny komputer, bez którego niestety pisanie bloga nie jest możliwe i kilka jeszcze innych, o których chwilowo nie chcę tu pisać, a może kiedyś jeszcze do nich na blogu wrócę...
Szczerze mówiąc, to dziwnie się w tej chwili czuję pisząc tego posta, bo nie wiem czy jeszcze ktoś tu zagląda, a to uczucie towarzyszyło mi dokładnie wtedy, gdy pisałam swojego pierwszego posta na blogu:)
Jak wcześniej wspomniałam okres wiosenny i letni był w tym roku dla mnie wyjątkowo intensywny, nie tylko musiałam przekwalifikować swoje plany życiowe ale też pozmieniałam swoją domową przestrzeń... Zaczęła przytłaczać mnie ilość rzeczy, które posiadam w swoim małym domu i sukcesywnie się ich pozbywam, część sprzedałam, dużą część rozdałam rodzinie i znajomym, zostawiam tylko rzeczy, które są dla mnie ważne i mam do nich sentyment. Choć na zdjęciach może tego nie widać, to mam świadomość, że w moim domu zaczyna panować ład i porządek, a może też i w mojej głowie?! Nie wiem, chciałabym żeby to tak działało aby z niepotrzebnymi rzeczami pozbyć się też niepotrzebnych myśli, jednak ta droga jest dużo trudniejsza i zdecydowanie więcej czasu mi to zajmie...
W dzisiejszym poście zamieściłam zdjęcia  kuchni bo jak wiecie to moje najukochańsze miejsce w całym domu, wbrew pozorom to tu spędzam najwięcej czasu i najczęściej się relaksuję gotując lub po prostu sprzątając. Tu przy stole w jadalni spisuję listę rzeczy do zrobienia i listę z zakupami. Tu pomagam Filipowi w nauce i zazwyczaj w deszczową pogodę piję z Pawłem ulubioną kawę, tu przyrządzam obiad dla  rodziny i przyjaciół i rozmyślam nad sprawami ważnymi i tymi błahymi, tu mi najlepiej tak zwyczajnie najlepiej:)






 Właśnie trwa sezon na jarmuż, w tym roku  mam go mnóstwo, dostałam od pewnej pani, u której już nie raz robiłam sezonowe zakupy a która ma najsmaczniejsze ogórki na świecie i wszystko ekologiczne :)
Na pierwszy rzut poszła sałatka z jarmużem, gruszką też od wspomnianej pani, oliwkami i figami. A wszystko skropione pysznym miodowo musztardowym sosem. To mój eksperyment, jednak uważam, że bardzo udany:)


Ze względów głównie zdrowotnych wróciłam też do regularnego pieczenia chleba i dobrze mi z tym, chlebki zawsze mam świeże a i uwielbiamy je wszyscy:)


Od początku września przerabiam też jabłka na kompoty musy i soki, jabłonki mamy stare jeszcze poniemieckie, które owocują co dwa lata a w tym roku mamy ich zatrzęsienie, 10 drzew aż ugina się pod ich ciężarem, więc trzeba korzystać:)


Pozdrawiam Was cieplutko i za kilka dni znów coś naskrobię, bo mam do napisania kilka{naście} postów:)
Spokojnego wieczorku buziaki
ila:)

wtorek, 17 kwietnia 2018

W KOŃCU WIOSNA!

Wiosnę do domu zaprosiłam, chętnie się rozgościła, powiedziałabym nawet, że się rozpanoszyła sypiąc swoje płatki wszędzie gdzie popadnie...
Od zawsze cieszyłam się najmniejszym listkiem, kwiatkiem czy pierwszym wiosennym trelem ptaków, chyba  nigdy mi to nie minie. Cieszą mnie takie zwykłe rzeczy, może nieistotne w dzisiejszym świecie, ale jednak dla mnie ważne...Chyba też nigdy nie pozbędę się "dziecka" które w sobie noszę ale czy muszę? Dobrze mi z tym! Codziennie rano robię  obchód po ogródku doglądam roślinek jak bardzo w ciągu nocy urosły i czy pojawiły się nowe, kocham ten czas, tak długo na to czekałam...
Odkąd pamiętam marzyłam, że kiedyś zamieszkam na wsi w  starym domu z wielką kuchnią i schodami, że będę miała zwierzęta i ogród z malwami i wszystkimi babcinymi kwiatami na świecie, że będę miała swój sad w  którym będę siadać pod jabłonią z ksiązką...
Mam dużo, bardzo dużo i chcieć więcej byłoby grzechem. Doceniam wszystko co dostałam od życia, nie przyszło to łatwo więc tym bardziej doceniam...




Lubię  znosić do domu wszelkie kwiaty i obserwować jak się rozwijają,,,






maleńki taborecik to zakup z Czacza, lubię go bardzo jest taki praktyczny


A dziś kupiłąm sobie pelargonię, nie mogłam przejść obojętnie:)


krzesła to też nowy zakup z Czacza, miałam okazję znów pojechać i z pustymi rękami nie wróciłam...fotele ogrodowe czekają na pomalowanie




Pozdrawiam Was wiosennie i dziękuję,że dotrwaliście do końca:)
ila:)